Pieniądze zabrane z OFE do ZUS mają rosnąć o 5,9% rocznie


5,93% rocznie chce nam rząd dopisywać do indywidualnych kont emerytalnych w ZUS przez najbliższe 4 lata. Tak wynika z założeń do budżetu na 2012. Rzeczywistość oczywiście najczęściej okazuje się inna od założeń, ale załóżmy na razie, że te założenia okażą się zgodne z prawdą

Wśród tych założeń jest między innymi prognoza zmian polskiego PKB aż do 2015:


To zmiany wartości nominalnych, na pozór do niczego nieprzydatne (bo zmiany PKB rok do roku liczy się w ujęciu realnym, czy po odliczeniu inflacji), ale jest jedna istotna kwestia, która zależy właśnie od nominalnych, a nie realnych zmian wartości PKB. To tempo, w jakim mają rosnąć nasze oszczędności emerytalne, zabrane w tym roku z OFE do ZUS. Rząd robiąc ten ruch obiecał, że nasze środki ulokowane na kontach w ZUS będą rosnąć w takim samym tempie, co nominalne PKB Polski. Czyli wg budżetowych założeń powinny urosnąć :

- w 2012 o 5,09%
- w 2013 o 5,98%
- w 2014 o 6,29%
- w 2015 o 6,37%

To daje średnio 5,93% w ciągu czterech lat.

Na pytanie, czy to lepiej czy gorzej niż w OFE nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Są na rynku fundusze obligacji, które pokazują lepsze wyniki, ale są też i takie, które pokazują wyniki gorsze. Generalnie 6% rocznie na obligacjach (bo z OFE do ZUS została niby zabrana ta „obligacyjna” część) to nie jest zły wynik.

Martwi mnie co innego. W obecnej konstrukcji ja jako przyszły emeryt gram ze swoim państwem w gre o sumie zerowej. Jeśli zyskam więcej, to rząd straci więcej, to co dobre dla mnie, złe dla rządu i na odwrót. To dlatego, że tych pieniędzy w ZUSie tak naprawdę teraz nie ma. Rząd mi je zabrał, żeby zmniejszyć deficyt budżetowy, czyli tak właściwie pożyczył je ode mnie, żeby nie musieć pożyczać na rynku od inwestorów. To co mi będzie rosnąć w tempie nominalnego PKB, to zapis na koncie, czyli zobowiązanie rządu do przyszłych wypłat dla mnie. Kiedyś, jak dożyję emerytury, rząd zobaczy ile mi się tego naliczyło i będzie musiał mi to wypłacić (oczywiście nie wszystko na raz, tylko w formie co miesięcznych świadczeń emerytalnych).

Sedno problemu i mojego zmartwienia: chciałbym, żeby mi ten zapis na koncie rósł jak najszybciej, bo wtedy będę miał większą emeryturę. Ale to oznacza, że rząd będzie musiał znaleźć dla mnie więcej pieniędzy. Zapewne będzie musiał je pożyczyć z rynku. Czyli teraz pożycza ode mnie, żeby nie pożyczać na rynku, a potem będzie musiał i tak pożyczyć na rynku, żeby oddać mi. Z punktu widzenia rządu ma to sens wtedy, kiedy ode mnie pożycza na niższy procent, niż z rynku. Wtedy przez te pare lat pomiędzy momentem, kiedy mi zabrał a momentem, kiedy przechodzę na emeryturę, rząd oszczędza na różnicy w oprocentowaniu. Czyli z punktu widzenia rządu, w rozliczeniu ze mną najlepiej mu pasuje jak najniższy nominalny PKB – ale to oznacza, że ja będę miał przez to mniej pieniędzy na emeryturze. 

Z drugiej strony wyższy wzrost nominalny PKB, który budzi we mnie radość, bo oznacza dla mnie wyższą emeryturę, może też oznaczać, że rząd mi będzie musiał zapłacić za tę pożyczkę więcej niż mógłby zapłacić inwestorom na rynku. Czyli rząd na tym trochę straci, a może nawet dojdzie do wniosku, że cała akcja z przenoszeniem pieniędzy z OFE do ZUS była bez sensu.

Jestem więc w sytuacji : mam większą emeryturę i głupi rząd, który na tym traci, albo mam mądry, oszczędny rząd i przez to niższą emeryturę.

Taką wysoce niewygodną dla mnie sytuację można zlikwidować likwidując deficyt budżetowy w Polsce. Wtedy rząd miałby nadwyżki, więc w ogóle nie musiałby pożyczać na rynku, a moją pożyczkę spłaciłby z nadwyżki. Zdążyłby na to zaoszczędzić. Ale na razie na to się nie zanosi. Moją niewygodną sytuację można też znacząco złagodzić reformując system OFE w taki sposób, w jaki Michał Boni chciał to zrobić już rok temu. Tak, żeby miały szersze możliwości inwestycyjne, żeby miały zachęty do ścigania się o jak najlepsze wyniki i żeby oceniano je poprzez tzw zewnętrzny benchmark, a nie średnią ze swoich własnych wyników. To wszystko mogłoby potem owocować lepszymi wynikami i wyższą emeryturą. Niestety nie słyszałem, żeby ktokolwiek się za to zabierał na serio, a sam minister Boni dziś robi już zupełnie co innego w zupełnie innym miejscu.

Pozostaje liczyć na to, że państwo da sobie rade z tymi 5,93% rocznie dodawanymi na moje wirtualne konto w ZUS i próbować nie mieć patriotycznych wyrzutów sumienia, jeśli Polska nie daj Boże rozwinie się za szybko i okaże się, że wychodzi więcej niż 5,93%. 

3 komentarze:

Anonimowy pisze...

I właśnie dlatego jestem zwolennikiem demokracji bezpośredniej. Interes rządu jest przeciwny do naszego interesu. www.demokracjabezposrednia.pl

Anonimowy pisze...

Panie Rafale, ZUS funkcjonuje na zasadzie quasi umowy pokoleniowej i to, co teraz zabiera Panu, w przyszłości, w dużej mierze będzie oddawał ze środków pozyskanych od kolejnego pokolenia. Wprowadził Pan chyba zbyt duże uproszczenie, choć oczywiście wyższy procent rewaloryzacji wiąże się z większymi kosztami ze strony ZUS/Skarbu Państwa. Dyskusja na ten temat jest jednak bardzo ważna, ważne jest też edukowanie społeczeństwa w tym zakresie, bo większość społeczeństwa tych mechanizmów w ogóle nie rozumie, a raczej rozumie na swój własny sposób. W naszym interesie jest, aby stopa rewaloryzacji miała racjonalną wielkość, nie była zbyt wysoka i zbyt niska, dlatego propozycja wprowadzenia benchmarków wydaje się bardzo trafna, choć w pewnych okolicznościach dla Skarbu Państwa mogłaby być niebezpieczna. Z tej perspektywy benchmark powinien być miarą oceny, ale niekoniecznie bezwzględnym imperatywem.

Rafał Hirsch pisze...

Oczywiście, że ZUS tak działa, ale właśnie po to wprowadzano OFE, żeby z tym stopniowo zrywać i przechodzić na system kapitałowy. W OFE wyższy poziom emerytury nie wywołuje wyższych kosztów w budżecie. Benchmarki mają oczywiście tylko motywować OFE do lepszej pracy, nie dotyczącą ZUS ani Skarbu Państwa.